Chińczycy nie rozumieją pojęcia prywatność. Pisałem już o gabinecie dentystycznym, ale większość gabinetów (lekarskich, kosmetycznych, masażu…) tak wygląda. Kiedy robiłem pakiet badań potrzebnych tu do wizy to też wyglądało to wszystko podobnie. Np. USG – do gabinetu weszli wszyscy (jakieś dziesięć osób) i kolejno kładliśmy się na leżance, a lekarz miział nas po brzuchach odpowiednią głowicą, na zakończenie wręczając każdemu opis. Okulista – też wszyscy razem, ważenie, mierzenie, krew, RTG. Tylko mocz mogłem przelać do probóweczki w toalecie, a więc na osobności.
Także w rozmowach telefonicznych biorą dział wszyscy. Zresztą i tak większość z nich w, dajmy na to, autobusie rozmawia przez tryb głośnomówiący. A więc słyszą wszyscy obie strony dialogu i nierzadko się włączają. Bo dlaczego nie.
I zdjęcia ci robią non stop, i gapią się, zaglądają przez ramię co robisz.
A dziś byłem w gabinecie tradiszional. I ta sama sytuacja, jedna salka, a w niej biureczko za którym siedzi lekarz, obok stołek dla pacjenta, a obok sofa dla czekających. I o wszystkich dolegliwościach słuchają wszyscy i, a jakże, często gęsto dodają coś od siebie. Przy okazji ciekawostka kulturowa, pacjent w trakcie badania odbiera telefon i gada, potem znów gada z lekarzem potem znów przez telefon. A lekarz tak samo…
I druga ciekawostka – przy mnie nie odebrał(a).
UWAGA: teraz będzie trochę bardziej osobiście.
Tutaj, dokładnie tak jak w Polsce, ludzie zasadniczo nie wierzą w moją chorobę… Rączek i nóżek mi nie urwało, na wózku nie jeżdżę, uszkodzeń mózgu i organów wewnętrznych nie widać, a w depresji to trzeba się po prostu wziąć w garść i już, prawda? „To wszystko jest w twojej głowie” słyszałem nie raz i tam i tu. I inne takie nawet od tak zwanych najbliższych. PIML.
Dopiero jak mi lekarz (przez tłumacza) powiedział(a) – w twoim ciele jest bardzo dużo bólu – to spojrzeli na mnie inaczej nieco. I dopiero jak od lekarza usłyszeli, że rozgotowany makaron i smażony biały chleb ol-de-tajm dla cukrzyka to nie jest najlepsza dieta, to chyba trafiło. Zobaczymy na jak długo i czy w ogóle.
Pisałem już, że w Chinach wcale tanio nie jest. A tradiszional medicine to już w ogóle. Dostałem ziółka na niecały miesiąc i musiałem na to wyłożyć prawie 40% renty. No to na tako kuracje to mnie nie stać. Szczególnie, że kuracja ma trwać DWA LATA! Zobaczymy za miesiąc czy coś pomoże. Za to sama wizyta jest bezpłatna. Drzewiej w Chinach był zwyczaj, że lekarz brał pieniądze TYLKO jeśli wyleczył pacjenta. Może jakoś tak łączą tradycję z realiami współczesności?
Ale diagnostyka – z pulsu, języka, oczu i twarzy – robi wrażenie.
2 myśli w temacie “Tradycyjna chińska medycyna”